Wydrukuj tę stronę

Każdy kryzys można zagospodarować

Józef Lenart Józef Lenart Michał Iwanowski

Jestem zwolennikiem lobbowania za gazem łupkowym, ale ostrożnego lobbowania. Dlatego, że w naszych warunkach gaz ze złóż konwencjonalnych wciąż będzie konkurencyjny cenowo dla gazu łupkowego. Polskie złoża gazu pochodzącego z łupków zalegają na znacznej głębokości , więc trzeba będzie ponieść odpowiednio wyższe nakłady na poszukiwania i eksploatację, niż w Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie. Ceny energii na pewno będą rosły.” – mówi Józef Lenart emerytowany prezes zielonogórskich Poszukiwań Naftowych Diament sp. z o.o.

 

- Mówią o panu „chodząca historia zielonogórskiego przemysłu”. Zasłużył pan na to miano?
- To za daleko powiedziane. Chociaż owszem, pamiętam przemysł sprzed 40 lat, kiedy Zielona Góra była miastem przemysłowym. Pamiętam Zastal z produkcją 5 tys. wagonów rocznie. Pamiętam Falubaz, Polską Wełnę i szereg innych firm. A co do mojej firmy, Poszukiwań Naftowych , to kiedy zaczynałem pracę w 1970 r., ona dopiero rozkręcała  działalność w zachodniej części Polski . Przedsiębiorstwo Poszukiwań Naftowych w Zielonej Górze  powstało od podstaw po podpisaniu przez Polskę w 1966 r.  umowy  z Rosjanami o pomocy wzajemnej w zakresie poszukiwań naftowych. Rosjanie przesyłali nam sprzęt wiertniczy i transportowy a rosyjscy wiertnicy szkolili nasze polskie załogi. Utworzono wówczas dwie nowe  firmy poszukiwawcze (w Wołominie i Zielonej Górze) oraz jedną geofizyczną (w Toruniu).


- Zielona Góra jest więc miastem-prekursorem w naftowym biznesie?
- Dopiero teraz tak możemy powiedzieć . Wcześniej cieszyliśmy się, gdy pojawiły się znaczące odkrycia złóż gazu ziemnego na Monoklinie Przedsudeckiej dokonane przez zielonogórskich wiertników i geologów. Najpierw,  do 1968 r. w Zielonej Górze był ośrodek wierceń Poszukiwań Naftowych Piła , a Ziemia Lubuska była mocno dziurawiona, od czasu odkrycia w 1961 r. przez kolegów z Piły, pierwszego (poza Karpatami) złoża ropy naftowej Rybaki. Zielonogórska firma oficjalnie rozpoczęła działalność  22 lipca 1968 r. od pierwszego  otworu  Zatonie 5. Pierwsza restrukturyzacja branży  naftowej w 1975 r. spowodowała  zmianę Przedsiębiorstwa Poszukiwań Naftowych w Zielonej Górze  w zakład podporządkowany  przedsiębiorstwu w Pile. W takiej organizacji pracowaliśmy  do 1981 r., czyli do czasów „Solidarności”. Wtedy z powrotem wróciliśmy do osobowości prawnej, jako przedsiębiorstwo państwowe.


- „Solidarność” się tego domagała?
- Załoga po prostu czuła, że byliśmy wówczas dyskryminowani. Sprzęt i materiały pierwszej jakości szedł do Piły, a myśmy dostawali to, co zbywało. Jak mówi przysłowie: w rodzinie jest fajnie, ale koszula jest bliższa ciału. Rok później, w 1982 r. Zjednoczenie Górnictwa Naftowego połączyło się ze Zjednoczeniem Gazownictwa i powstało Zjednoczenie Górnictwa Naftowego i Gazownictwa w Warszawie. Kolejne zmiany organizacyjne spowodowały  przeniesienie do Zielonej Góry zakładu eksploatacyjnego z Poznania i połączenie z wiertnictwem .Tym sposobem powstał Zielonogórski Zakład Górnictwa Nafty i Gazu prowadzący działalność  poszukiwawczą , inwestycyjną w zakresie zagospodarowania odkrytych złóż oraz działalność eksploatacyjną ropy i gazu ziemnego. Zatrudnienie wzrosło wówczas do ponad 3 tysięcy pracowników.  A powstanie spółki Poszukiwania Naftowe „ Diament”  w 1998 r.  to kolejne etapy reorganizacji.


- No i oto historia zielonogórskiej nafty w pigułce. Spójrzmy jednak na ten biznes nieco szerzej, a nawet globalnie. Zaczynał pan pracę w czasie tzw. pierwszego kryzysu naftowego, kiedy państwa OPEC z dnia na dzień zaczęły dyktować Zachodowi wysokie ceny ropy, a Zachód musiał zacząć płacić. Wcześniej ani na Zachodnie, ani w Bloku Wschodnim, nafta i gaz nie miały kluczowego znaczenia dla gospodarki. Dziś mają. Świat przez te 40 lat zasadniczo się zmienił. Pytanie: na lepsze, czy na gorsze?
- Trzeba zacząć od tego, że przy okazji kryzysu naftowego z początku lat 70., Arabowie znacząco podwyższając ceny ropy, od razu strzelili sobie w kolano. Zachód właściwie na tym nic nie stracił, gdyż proporcjonalnie do wzrostu cen ropy, wzrosły ceny sprzętu wiertniczego i sprzętu niezbędnego przy eksploatacji. Zmowa  państw OPEC  nie uwzględniła tego , że prawie  cały sprzęt wydobywczy konieczny do wykorzystania na złożach w ich krajach, był produkcji amerykańskiej lub pochodził z innych krajów o zaawansowanej technologii . Tak więc ogromne pieniądze pochodzące ze sprzedaży ropy po wyższych cenach trzeba było wydać  na zakup równie drogiego sprzętu . O  cenie sprzętu decydował przecież producent. Każdy kryzys, jakikolwiek by nie był, powoduje, że człowiek zaczyna główkować jak go przezwyciężyć. Albo jak go zagospodarować i jeszcze na nim zarobić . Kryzys, o którym pan mówi, wynikający z wojny arabsko-izraelskiej na przełomie lat 60 i 70, spowodował m.in. to, że w USA przestały jeździć „krążowniki szos”, spalające po 20 i 30 litrów benzyny na 100 km. Pojawiły się natomiast nowe modele samochodów,  palące po 4-5 litrów paliwa.


- Czyli kryzys wymusił efektywność energetyczną.
- Tak. Amerykanie mając potężny przemysł, potrafili zdecydowanie zmniejszyć zużycie produktów naftowych, co w sumie wyszło na korzyść całej światowej gospodarce. Tak więc kapitalizm zagospodarował tamten kryzys z dużym sukcesem. Natomiast u nas w Polsce w 1975 r. benzyna kosztowała po 5 zł za litr, czyli tyle ile dziś. Pamiętam, bo jeździłem wtedy Syrenką , potem Maluchem. Ta cena odzwierciedlała dzisiejszą sytuację, także w relacji do zarobków. Wówczas zarabiało się średnio ok. 4 tys. zł miesięcznie. Dziś jest podobnie. Ale spójrzmy co się dalej działo na światowych rynkach. W latach 80. cena baryłki ropy spadła gigantycznie. Państwa OPEC zaczęły drżeć, bo biznes surowcowy przestał im się domykać finansowo. Na naszym rynku też dało się to odczuć. Jak? Otóż nie warto było zagospodarowywać takich złóż, których eksploatacja by się nie zbilansowała. Bo w latach 80., u schyłku PRL, do biznesu naftowego zaczęła już wchodzić ekonomia. „Ceny regulowane” zaczął regulować rynek. A dziś mamy Urząd Regulacji Energetyki od regulowania cen w branży.


- To źle? Chodzi chyba o to, żeby konsumenci nie przepłacali za energię…
- To jest trochę sztuczne. Z jednej strony powinno się  dbać o interes obywateli, czy konsumentów energii, a z drugiej strony wiemy z mediów, że jako Polska płacimy Rosjanom  około 500 dolarów za 1.000 metrów sześciennych gazu, czyli najdrożej w Unii Europejskiej.

 

- No tak. Polska oddała tę sprawę do Sąd Arbitrażowego w Sztokholmie. Warto jednak zauważyć, że jednym z powodów tej wysokiej ceny jest fakt, iż PGNiG zawarł wieloletnie kontrakty z Gazpromem, zanim jeszcze nastąpił boom na gaz łupkowy w USA. Dzięki temu Amerykanie zbili ceny gazu na światowych rynkach, a ceny w kontraktach z Gazpromem pozostały niezmienione…
- Ja jestem zwolennikiem lobbowania za gazem łupkowym, bo to jest ogromna szansa dla większego uniezależnienia się od dostaw z Rosji . Ale ostrożnego lobbowania. Dlatego, że w naszych warunkach gaz ze złóż konwencjonalnych wciąż będzie konkurencyjny cenowo dla gazu łupkowego. Nasze polskie złoża gazu pochodzącego z łupków zalegają na znacznej głębokości , więc trzeba będzie ponieść odpowiednio wyższe nakłady na poszukiwania i eksploatację. Dużo wyższe niż w Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie. Nie próbujmy się tu porównywać . Ceny energii na pewno będą rosły.


- A koszty środowiskowe, wynikające z metody szczelinowania skał?
- Tutaj nie mam żadnych obaw, mamy lepszą sytuację niż Amerykanie. Tam złoża są płytkie, a więc istnieje możliwość przedostania się gazu do warstw  wodonośnych. U nas szczelinowanie będzie robione głęboko, w granicach 2.500-3.000 metrów, co wprawdzie zwiększa koszty, ale całkowicie eliminuje możliwość zanieczyszczenia wód pitnych. Cieszmy się więc z potencjalnych złóż gazu łupkowego. Ale jednocześnie odpowiedzmy sobie na pytanie, jak skonsumujemy dochody z pierwszego odkrytego złoża. Czy będziemy przesyłać gaz rurociągami, jak Rosjanie? To byłoby najgorsze. Uważam, że ten gaz trzeba zużyć tu na miejscu, wybudować turbiny, bloki gazowo-parowe, produkować energię elektryczną i przesyłać ją po drutach, dla kraju a może i na eksport. A gdyby było nas stać na daleko posunięte innowacje, to gaz łupkowy można by przerabiać na paliwo płynne.


Wiertnia- Odszedł pan z Diamentu na emeryturę, a chwilę później Diament zawarł umowę z amerykańskim potentatem w dziedzinie gazu łupkowego, firmą Weatherford. Czy to początek złotych czasów dla Diamentu?
- Nie znam szczegółów tej umowy, bo negocjacje toczyły się głównie po moim odejściu. Dobrze by było, gdyby Diament wszedł na rynek międzynarodowy jako partner. Bo w przeciwnym razie ssanie ze strony takich firm globalnych jaką jest Weatherford, byłoby tak duże, że z Diamentu mogliby odejść najlepsi fachowcy i nie byłoby kim pracować. Zarobki , które może zaoferować firma globalna, byłyby z pewnością konkurencyjne. Poza tym, polskie firmy poszukiwawcze, w tym Diament, mają wiele do zaoferowania, dzięki swemu doświadczeniu . Nie musimy się tu niczego wstydzić. Brakuje nam tylko kapitału, trochę nowoczesnego sprzętu i dostępu do szkoleń i nowych technologii.  Te brakujące elementy  mogą wnieść  Amerykanie.


- Z umowy między tymi firmami wynika, że Amerykanie wnoszą technologię i kontakty biznesowe, a Diament wnosi m.in. pomoc w poruszaniu się po meandrach polskiego prawa górniczego i geologicznego. Rodzi się więc pytanie: czy mamy w Polsce tak zawikłaną biurokrację w zakresie przepisów górniczych i geologicznych, że zachodnia firma nie poradzi sobie tutaj bez polskiego partnera?
- Polskie prawo geologiczne i górnicze stawia wszystkim podmiotom prowadzącym  prace geologiczne określone wymagania , gdyż są to prace koncesjonowane. Przedsiębiorca, który posiada koncesję,  musi mieć odpowiednie służby wykonawstwa i nadzoru składające się z osób posiadających uprawnienia górnicze, w tym uprawnienia kierownika ruchu w zakładzie . Człowiek, który stoi na czele takiego zakładu musi posługiwać się językiem polskim i zdać egzamin przed komisją w Okręgowym Urzędzie Górniczym. Innymi słowy, podmiot zagraniczny musi być tak zorganizowany, jak polski.  Łatwiej więc skorzystać ze współpracy z podmiotem polskim , który posiada wykwalifikowaną kadrę inżynierów z wymaganymi przez prawo uprawnieniami. Zawody te w Polsce są reglamentowane, tak jak zawód radcy prawnego czy taksówkarza.


- A jak na przestrzeni ostatnich 40 lat zmieniało się prawo górnicze i geologiczne? Czy wychodziło ono naprzeciw potrzebom administracyjnym państwa, czy raczej potrzebom inwestycyjnym przemysłu?
- We wczesnych latach 70. priorytetem było pozyskanie gazu lub ropy. Cel ten był rzeczą nadrzędną i nie liczył się tu ani obywatel, ani właściciel gruntu. Po prostu wchodziło się w teren i realizowało się określone zadanie geologiczne.  Dzisiaj nie da się ot tak wejść w teren i zacząć działać bez uzgodnienia z właścicielem, organem administracji państwowej i  samorządowej.  Uzgodnienie na etapie pozyskiwania koncesji i na etapie przygotowania  jest bardziej kłopotliwe i trwa czasem dwa-trzy lata. Trzeba mieć szereg uzgodnień: w gminie, starostwie, Lasach Państwowych, organach państwa. Prawo geologiczne i  górnicze określa szczegółowo procedury konieczne do zbudowania planu ruchu w oparciu o który wykonywane są prace wiertnicze i serwisowe. Ilość  wymaganych dokumentów wzrosła, a wszystko przecież można zawetować, na wszystko są procedury odwoławcze. Oczywiście ideałem byłoby, gdyby przy tej okazji interes przemysłu, interes państwa oraz interes zwykłego obywatela osiągnęły stan równowagi, zgodnej harmonii. A najgorzej byłoby, gdybyśmy wciąż tkwili w przeświadczeniu, że jeden drugiego tylko chce oszukać: państwo obywatela i obywatel państwo. Poza tym, moje obawy budzi takie podejście, wynikające choćby z ustawy o zamówieniach publicznych, że o rozstrzygnięciu przetargu decyduje tylko cena. Otóż nie! Powinna się liczyć także jakość. Bo po to wydajemy pieniądze, żeby inwestycja przyniosła wartość dodaną a w przypadku przemysłu naftowego służyła społeczeństwu i państwu  przez długie lata.


- To ciekawe. Bo właśnie ukazały się wyniki badań PKPP Lewiatan na temat innowacyjności w polskich firmach, z których wynika, że do niedawna na pytanie jak firma chce budować konkurencyjność, ok. 60 proc. firm odpowiadało, że na cenie, a tylko 15-20 proc., że na jakości. Tymczasem w 2011 r. po raz pierwszy 43 proc. odpowiedziało, że na jakości, a 15 proc., że na cenie. A więc coś się zmienia…
- No właśnie. To bardzo ważne wyniki. Biednego nie stać na bylejakość. Cały Zachód stawia bardzo mocno na jakość wykonywanych prac , a w zakresie ochrony środowiska wręcz nie ogranicza wydatków. Ale za tym idzie też odpowiednia polityka kadrowa, stawianie pracownikowi i firmie wymagań, przestrzeganie systemów zarządzania jakością i bezpieczeństwem pracy,  szanowanie pracownika. A w naszych polskich warunkach szukamy ciągle obniżki kosztów za wszelką cenę.  Ostatnio widziałem w jednym z supermarketów w naszym mieście, że zaczyna się likwidować kasy a więc zmniejszy się ilość zatrudnionych. Klient obsłuży się sam w kąciku samoobsługowym . Kasjerka będzie niepotrzebna, liczy się tylko ilość sprzedanego towaru jak najniższym kosztem. Dokąd my zmierzamy? Jeśli ludzie będą niepotrzebni w pracy, to kto przyjdzie kupować do tego supermarketu? Nie można w nieskończoność mówić o minimalizacji kosztów. Dlatego wyniki tych badań bardzo mnie cieszą, bo postawienie na jakość to jest dobry kierunek.


-Dziękuję
Rozmawiał
Michał Iwanowski
Fot. Archiwum PGNiG


Źródło: Miesięcznik Puls, nr 4 (164) kwiecień 2012 r.

 http://www.puls.ctinet.pl/index.php?bmF2PTImZGJpX3Jvaz0yMDEyJmRiaV9taWVzaWFjPTQmZGJpX2lkPTE2NjI=

P.S. Gaz łupkowy będzie jednym z tematów IX polsko-niemieckiej konferencji „Energetyka przygraniczna Polski i Niemiec – doświadczenia i perspektywy” w Sulechowie, która odbędzie się 16 listopada br.

Oceń ten artykuł
(0 głosów)