Wydrukuj tę stronę

Złupmy się na łupkach! Wyróżniony

Czy jesteśmy w przededniu łupkowego boomu, który przyniesie dobrobyt przyszłym pokoleniom? Czy może balon łupkowy po pierwszych odwiertach zrobił wielkie „boom”?  I jedno i drugie. Ale o niczym to jeszcze nie świadczy. Dopiero znalezienie polskich metod eksploatacji gazu z łupków przesądzi o sukcesie. Wyasygnowanie przez rząd i firmy energetyczne 1 mld zł na ten cel - jest krokiem we właściwym kierunku.

Temat wykorzystania gazu z łupków mocno polaryzuje: od prześmiewczych haseł „gaz z łupków – nadzieją głupków”, po teorie, że kto jest przeciwko łupkom, ten jest agentem na usługach Gazpromu. Mimo prezentowanych skrajnych poglądów, jest to temat zasłużenie „publiczny”; dotyczy pośrednio wszystkich, nawet tych, których on nie interesuje. Bo wszyscy korzystają z energii elektrycznej i nikt nie chce za to dobrodziejstwo przepłacać ponad miarę. Podobnie poglądy na temat zasobów i eksploatacji gazu łupkowego oscylują od hurraoptymizmu rozbudzonego przez Amerykanów, którzy oszacowali polskie zasoby na 5,3 biliona metrów sześciennych (później dane te były korygowane w dół), do ultrapesymizmu podsycanego przez ekologów, straszących spustoszeniem przyrody i zniszczeniem podziemnych złóż wodonośnych. Bo przecież Polska to nie Góry Skaliste, gdzie można stosować inwazyjne metody szczelinowania skał.
Tak czy inaczej, punkt widzenia zależał od punktu siedzenia.

 

Wszystkie ręce na pokład

Polski rząd – to trzeba przyznać – zachował się pragmatycznie i wybrał drogę środka: w lipcu ogłosił, że przeznaczy 500 mln zł na badania naukowe nad polskimi metodami eksploatacji łupków, pod warunkiem, że drugie tyle wyłożą firmy energetyczne. Metody te mają uwzględniać polskie warunki geologiczne i urbanistyczne (inne niż w USA). Wcześniej premier zapowiedział – może trochę na wyrost – utworzenie funduszu łupkowego (na wzór Norwegii), z którego mają być finansowane emerytury przyszłych pokoleń. Tym samym Tusk wyniósł temat łupków na piedestał zagadnień ocierających się o polską rację stanu.  Nic, tylko przyklasnąć i działać. Tym bardziej, że media zaczynały coraz głośniej zastanawiać się, jaki wielki cel będzie porywał Polaków, kiedy skończy się Euro 2012. I padały dziwaczne pomysły jak choćby… Olimpiada w Warszawie.
Po wyborach w 2011 r., jak donosiły media, zmiany w zarządach największych firm energetycznych, w których karty rozdaje Ministerstwo Skarbu Państwa, odbywały się według kryterium łupkowego. Sceptycy niechętni łupkowej ofensywie - spadali ze stołków. Zastępowali ich entuzjaści, którzy przyklaskiwali rządowym planom rzucenia wszystkich rąk na „łupkowy pokład” i gwarantowali realizację tych planów. To akurat dość niebezpieczna droga, która może doprowadzić wprost do tego, że decyzje gospodarcze będą pozbawione ekonomicznych przesłanek, a podyktowane politycznym zapotrzebowaniem. Można by się oburzać. Ale, ale…
Po pierwsze: polityczna decyzja może niekiedy być wbrew pozorom bardziej racjonalna niż ekonomiczna (o czym za chwilę). A po drugie: nie jest to tylko polska przypadłość. W czerwcu amerykański Exxon dogadał się z Gazpromem w sprawie eksploatacji złóż gazowych w rosyjskiej Arktyce i jednocześnie wycofał się z poszukiwania gazu łupkowego w Polsce. Nie tylko zwolennicy teorii spiskowych dostrzegli w tym swoisty polityczny haracz, jaki Amerykanie musieli zapłacić Gazpromowi. Przecież Polacy płacą dziś za rosyjski gaz najdrożej w Europie i dla Rosjan byłoby katastrofą, gdyby Polacy z pomocą amerykańskich firm uniezależnili się od tych horrendalnie drogich dostaw.  Do słownika zawoalowanych eufemizmów, tłumaczących czysto biznesowe powody tej decyzji przeszła wypowiedź rzecznika Exxon: „nie stwierdziliśmy stałego, komercyjnego przepływu węglowodorów”.
Nawet gdyby Exxon rzeczywiście podjął decyzję tylko w oparciu o ekonomiczne i pozapolityczne przesłanki, to na szczęście Donald Tusk uznał, że to co nie opłaca się amerykańskiemu koncernowi, może się opłacać polskiemu państwu.

 

Ani sezam, ani błoto

Tymczasem polaryzacja poglądów na łupki postępuje dalej. Witold Gadomski z Gazety Wyborczej, do niedawna zauroczony perspektywą łupkowej potęgi nad Wisłą, przyznał się publicznie do pomyłki i zmienił zdanie. „Byłem pierwszym w Polsce dziennikarzem, który napisał, że gaz łupkowy to szansa dla Polski. Teraz uważam, że to raczej fantasmagoria, która może kosztować nas miliardy wyrzucone w błoto” – napisał w GW 20 lipca br. Mimo że w dobrze udokumentowanym artykule wyczerpująco uzasadnia on swoją zmianę poglądów, to trudno oprzeć się wrażeniu, iż popada z jednej skrajności w drugą. Popada w skrajną dychotomię, będącą przekleństwem polskiej debaty publicznej. Tak jakby łupki miały oznaczać albo otwarcie sezamu z baśni o Ali Babie i 40 rozbójnikach, albo miliardy wyrzucone w błoto i pogrążenie kraju w nędzy. Tymczasem wartość dodana każdego przedsięwzięcia rodzi się niejako przy okazji, w jego tle.
Czy zatem warto porywać się na łupki, nawet jeśli Amerykanie w naszych odwiertach „nie stwierdzili stałego, komercyjnego przepływu węglowodorów”? Otóż warto. Tak samo jak Niemcy uznali, że warto prowadzić kosztowne badania nad odnawialnymi źródłami energii, nie mając wcale pewności, że kiedykolwiek będą one opłacalne w konkurencji ze źródłami konwencjonalnymi. I nie mając pewności, że realnie poprawią one ekologiczny bilans planety. W tym sensie decyzja polityczna staje się ważniejsza i – paradoksalnie – bardziej racjonalna w dalekosiężnej perspektywie, niż decyzja ekonomiczna, oparta wyłącznie na doraźnym księgowym bilansie przychodów i rozchodów.
Prof. Witold Orłowski w swojej najnowszej książce „Świat do przeróbki” pisze tak: „Wydawanie bilionów dolarów w imię przeciwdziałania zagrożeniu, co do którego wcale nie ma pewności, że się zmaterializuje, nie jest w historii niczym nowym. W ten sposób narody świata zachowywały się w II poł. XX wieku, wydając podobnie wielkie pieniądze na wyścig zbrojeń. Również nie było wiadomo, czy jakakolwiek wojna wybuchnie. Wystarczyło jednak przekonanie ludzi, że rezygnacja z części konsumpcji jest po prostu niezbędna do uniknięcia znacznie większego zagrożenia. A efektem ubocznym tych działań, być może niezbędnym dla rozwoju gospodarki, był ogromny postęp naukowo-techniczny, który dokonał się jako uboczny skutek inwestowania w rozwój technologii militarnych.” Orłowski konstatuje dalej tak: „Kto wie, może właśnie takiego impulsu potrzebuje ona w XXI wieku – tym razem ze strony rozwoju technik ekologicznych?”
Nic ująć. Można tylko dodać, że w polskich warunkach takiego impulsu potrzebuje gospodarka ze strony rozwoju technik poszukiwania i eksploatacji gazu z łupków. Dodatkowym argumentem jest fakt, iż jest to sfera „dziewicza”. Technologiami tymi dysponują tylko Amerykanie, ale po pierwsze: nie przystają one do specyfiki polskich warunków geologicznych, a po drugie: technologie kosztują. Zamiast płacić za czyjąś myśl techniczną, lepiej sprzedawać własną. Może to okaże się większą wartością niż węglowodory w łupkach. Wyasygnowanie przez rząd i firmy energetyczne jednego miliarda złotych na ten cel, jest krokiem we właściwym kierunku.

Michał Iwanowski


Źródło:

http://www.puls.ctinet.pl/index.php?bmF2PTImZGJpX3Jvaz0yMDEyJmRiaV9taWVzaWFjPTkmZGJpX2lkPTE3NTA=

Gaz łupkowy będzie jednym z tematów IX polsko-niemieckiej konferencji „Energetyka przygraniczna Polski i Niemiec – doświadczenia i perspektywy”, która odbędzie się 16 listopada br. w auli PWSZ w Sulechowie. Program konferencji i formularze zgłoszeniowe - juz niebawem na naszej stronie www.lubuskaenergetyka.pl

Oceń ten artykuł
(1 głos)